Dzisiaj jest 26 września 2023 r. Strefa XIV LO im. St. Staszica

Wybrane artykuły z wydań Staszic Kuriera

Kategoria Kultura.
Kultura: Coś nadleciało...
Jakub Mrożek, dodano: 29 lutego 2012 r. w kategorii: Kultura

Szkoła kojarzy się nam wszystkim głównie z nauką. I słusznie – po to przecież istnieje. Codziennie rano nieludzkim wysiłkiem wstajemy, aby się do niej udać. Codziennie bierzemy udział w kilku lekcjach, później niektórzy z nas mają zajęcia dodatkowe, niektórzy spotykają się ze znajomymi. Nietrudno doprowadzić więc do sytuacji, w której każdy dzień (z dokładnością do planu lekcji) , każdy tydzień szkoły wygląda tak samo. Nie jest to różowa perspektywa, „zwykłe, szare dni” przywołują jednoznacznie negatywne skojarzenia. Nie ma więc co się dziwić, że warszawskie licea robią co mogą, aby dodatkowo urozmaicić żywot swoich uczniów -  zarówno tych, którzy doskonale robią to sami, jak i pozostałych.

W wielu stołecznych szkołach ponadgimnazjalnych odbywają się więc przeróżne festiwale, muzyczne, teatralne czy filmowe. Wiele z nich ma charakter otwarty, to znaczy może na nie wejść absolutnie każdy, czasem tylko uczniowie liceów. Młodzi ludzie mogą na nich pokazać to, w czym są najlepsi, podzielić się z publicznością swoimi pasjami, marzeniami oraz emocjami. Niektóre nastawiają się na jeden rodzaj sztuki, inne dają artystom wolną rękę. Trudno się dziwić, że takie wydarzenia cieszą się niesłabnącą popularnością. Z bardziej znanych można wymienić Festiwal SOFA w Witkacym, TFAŻ w Żmichowskiej, Festiwal Filmowy w Kochanowskim czy jeszcze do niedawna nasz Festiwal KAFLA. Jednakże to nie o nich będzie ten artykuł.

Sześć lat temu, dokładnie 24 lutego 2006 roku w II Liceum im. Stefana Batorego miała miejsce pierwsza edycja Unikatowego Festiwalu Offowego. Pomysłodawcy chcieli, aby występujący na nim artyści byli jak najbardziej zróżnicowani, aby dla każdego znalazło się coś, co go zachwyci. Krótko mówiąc, stawiali na różnorodność. Udało im się tego dokonać i aż do 2011 roku UFO było tym, czym miało być – syntezą wielu różnych imprez, wielkim wydarzeniem kulturalnym, a sława festiwalu wykraczała daleko poza Warszawę. W jego ramach można było obejrzeć przedstawienia, występy taneczne, wziąć udział w koncertach rockowych i posmakować innych, mniej typowych gałęzi sztuki.

Muszę przyznać, że bardzo mnie to zachęciło do odwiedzenia Batorego, tym bardziej że wstęp na festiwal jest wolny. Postanowiłem więc wybrać się na tegoroczne UFO, które odbywało się 9 oraz 10 lutego. Razem z grupką znajomych znaleźliśmy się przed wrotami prowadzącymi do wnętrza budynku przy ulicy Myśliwieckiej 6 około godziny 18 w czwartek, kiedy od godziny trwał już pierwszy dzień festiwalu. Od razu za tymi drzwiami znajdowała się szatnia, to znaczy ławki szkolne ustawione w poprzek wejścia do tej właściwej, w której codziennie uczniowie II LO zostawiają swoje rzeczy. Dwie miłe dziewczyny zabrały nasze okrycia wierzchnie i po chwili oddały nam numerki. Była to pierwsza oznaka profesjonalizmu organizatorów UFO. Już wkrótce czekała nas druga: zostaliśmy delikatnie przeszukani przez ochroniarzy, którzy z pewnością nie byli uczniami Batorego, jak również została sprawdzona nasza tożsamość. Nie było to niezbyt miłe, ale ponownie przekonałem się o poważnym podejściu do sprawy. Wprawdzie zwykle, tj. na wszelkiego rodzaju koncertach, na przykład w klubie Stodoła, takie działania podejmowane są zanim odwiedzający zostawią swoje rzeczy w szatni, ale tu było to jak najbardziej usprawiedliwione ze względu na umiejscowienie szatni w budynku II LO. Gdyby chciano tak zrobić, kontrola musiałaby mieć miejsce na zewnątrz, a tego dnia było naprawdę bardzo zimno.

UFO open stage

Pokierowano nas na piętro, więc weszliśmy po schodach, aby ujrzeć wielki baner – „UFO open stage” i mnóstwo innych dekoracji, które sprawiły, że korytarze Batorego nie wyglądały prawie w ogóle jak szkoła. W powietrzu czuć było niepowtarzalny klimat, od razu poczułem, że znajduję się w miejscu niezwykłym. Występy odbywały się w dwóch miejscach – na Dużej i Małej Scenie. Pierwsza z wymienionych znajdowała się na ogromnej auli, a druga – w sali lekcyjnej, w której ustawiono krzesła i fotele, a z tkaniny zrobiono podwieszony trochę niżej sufit. Oprócz tego na UFO były dwie kawiarenki, w których można było zakupić napoje, chipsy i batony. W tej, która znajdowała się w pomieszczeniu tuż obok Małej Sceny, panowała atmosfera sprawiająca, że zdawała się prawdziwą kawiarnią czy restauracją.

Na festiwal przyszło naprawdę mnóstwo ludzi. Wmieszaliśmy się więc w tłum kierujący się na Dużą Scenę. Spędziliśmy tam około godziny, obserwując kolejne występy. Na podwyższeniu pojawiały się kolejne zespoły grające muzykę, którą można chyba zbiorowo określić mianem rockowej. Przyznaję, że nie czytałem programu imprezy wcześniej, aby nie psuć sobie niespodzianki, ponieważ wiedziałem, że i tak nie znam żadnego z wykonawców. Udałem się więc na Małą Scenę, chcąc zobaczyć coś, co nie jest występem muzycznym. Nie udało mi się. Zdobyłem więc kartkę z rozpiską wykonawców na oba dni, a z niej dowiedziałem się, że nie uświadczę ani przedstawień, ani pokazów tańca. Muzyka zdominowała całkowicie UFO 2012. Jedynym, który nie grał ani nie śpiewał, był ponoć chłopak wykonujący triki z piłką, ale mi akurat nie udało się go zobaczyć. Unikatowy Festiwal stał się Festiwalem Muzycznym.

Pierwszego dnia imprezy przyszło dużo mniej ludzi niż następnego, co nie powinno nikogo dziwić. Czwartek to w końcu czwartek – za parę godzin większości widowni zaczynały się lekcje. Pogo, które co i rusz rozkręcało się pod Dużą Sceną, było więc dość marne. Moją uwagę zwrócił zespół Days of Disbelief, grający metalcore. Głównie z powodu genialnej wersji kawałka „Rolling in the Deep” Adele, którą zagrali na sam koniec. Nikt nie zaśpiewa tego tak jak w oryginale, ale wokalista nie próbował – użył growlu i wyszło świetnie. Oczywiście wystąpili na auli, gdzie było dość miejsca na pięciu mężczyzn z gitarami i perkusją. Ostatnią gwiazdą czwartkowej Dużej Sceny była grupa Le Nive, której nazwy długo nie umiałem zapamiętać („Coś z jedzeniem… Mielone?”) . Grali… rock, choć z punkowymi motywami i byli całkiem nieźli.

Tego samego dnia byłem na Małej Scenie i siedziałem oczekując na kolejny występ. Wykonawca się spóźniał, więc uczniowie Batorego zagrali kilka klasycznych utworów na pianinie. Gdy wreszcie dotarł, wyszedł na scenę i oznajmił, że zagra swoje dwie autorskie kompozycje, których jeszcze nigdy nikomu nie prezentował i to będzie pierwszy raz. Rzekł to w taki sposób, że poczułem się co najmniej dziwnie. Wiedziałem, że jeszcze chwilę sobie w tym miejscu posiedzę, bo młody pianista wyglądał i zachowywał się, jakby był gotów w jednej chwili zejść na zawał serca, gdyby ktokolwiek opuścił salę w trakcie jego występu. Pomyślałem więc, że przeboleję. Jego występ okazał się genialny. Dwa przepiękne, rozbudowane utwory oddziaływały bezpośrednio na duszę,  wrzynały się w umysł i niezwykle pobudzały wyobraźnię. Artystyczna uczta.

Jak Czytelnik z pewnością sam zauważył, jakaś różnorodność na UFO została – wszak zespół grający metalcore to zupełnie co innego niż chłopak delikatnie wprowadzający słuchaczy w refleksyjny nastrój za pomocą pianina. Była to stała zasada – występy na Małej Scenie były zdecydowanie w innym, spokojniejszym klimacie.

W piątek festiwal wyglądał trochę inaczej. Po pierwsze była zdecydowanie wyższa frekwencja. Już to czyniło ten dzień ciekawszym – ogólne wrażenie zapełnienia sprawiało, że lepiej postrzegałem zarówno występy na obu scenach, jak i UFO jako takie. Korytarze Batorego były zapełnione do tego stopnia, że każdy kto chciał wejść na teren festiwalu po godzinie 19:30 musiał liczyć się z tym, że będzie zmuszony do stania w długiej kolejce, bowiem ochroniarze przed drzwiami nie wpuszczali kolejnych gości, twierdząc, że wewnątrz znajduje się ponad 2000 osób. Co mogło być prawdą.

To, czego brakowało w czwartek, pojawiło się dzień później. Przed Dużą Sceną pogo tańczono niemal przy każdej piosence. Tłok, głośna muzyka, nieskoordynowane ruchy, zapach potu innych ludzi – te rzeczy większości z nas jednoznacznie kojarzą się z dobrą zabawą. Szczególnie, jeśli dokoła znajduje się wiele pięknych kobiet – a tych na UFO nie brakowało. Pogując, w pewnym momencie zgubiliśmy Mateusza Dziurzyńskiego. Po trzech minutach szukania go okazało się, że leżał na ziemi deptany przez skaczący, podniecony tłum. To był moment, w którym opuściliśmy Dużą Scenę, aby już nigdy na nią nie wrócić.

Na Małej nie spędziliśmy dużo czasu, szczególnie zmartwiło mnie to że przegapiłem występ ucznia naszej szkoły, Karola Frankowskiego, który wystąpił tam razem z akordeonowym trio Epic Lyrical. Podobno był cudowny.

Niewątpliwie na mój odbiór festiwalu miało ogromny wpływ to, że wybrałem się na niego ze świetnymi ludźmi, z którymi właściwe każda zabawa staje się bardzo dobra. Organizatorzy festiwalu postarali się o wiele klimatycznych miejsc, w których można było usiąść i porozmawiać, z czego chętnie korzystaliśmy. Festiwal okazał się również idealną okazją, by poznać nowych ludzi.  Jeżeli więc brać pod uwagę cały dzień, to piątek zdecydowanie podobał mi się bardziej niż czwartek, natomiast żaden zespół wtedy występujący nie zwalił mnie z nóg. Może po prostu za dobrze się bawiłem.

Choć UFO trochę zboczyło z międzygalaktycznego kursu, wciąż jest wydarzeniem wartym uwagi każdego miłośnika sztuki lub po prostu osób, które chcą sobie potańczyć pogo za darmo. Zdecydowanie polecam każdemu, kto chciałbym wyrwać się ze szkolnej codzienności i posmakować kilku odmiennych gałęzi kultury na raz. Miejmy nadzieję, że przyszłoroczny festiwal powróci do dawnych tradycji, nie tracąc nic ze swej niesamowitości.


Powrót...

Wszystkie artykuły z kategorii Kultura.